Ogłoszenie


KONTAKT:
rockmetalforum.pun.pl@gmail.com
GG: 6338022

#1 2011-07-07 05:11:47

 Ver

po co to zaznaczasz

Zarejestrowany: 2010-05-20
Posty: 3685
Ulubione zespoły : the 1975

Linkin Park - A Thousand Suns, 2010

Chcąc wypełnić pustkę w dziale "Recenzje", postanowiłam zmusić się i przesłuchać od deski do deski ostatni album Linkin Park. Wielokrotnie, podczas słuchania, nachodziła mnie myśl "JA PIERDOLĘ". Tak, ni mniej, ni więcej. Dwa słowa, które doskonale podsumowują moją opinię na temat owej płyty. Ale po kolei.

Przyzwyczajona, przez lata słuchania, do pewnego charakterystycznego stylu chłopaków z Linkin Park, czuję się niejako oszukana. Płyta zawiera 15 kompozycji, z czego długość sześciu jest po prostu śmieszna, bowiem waha się między osiemnastoma sekundami, a dwiema minutami. Kpina? Bynajmniej, płyta sprawia wrażenie, jakby muzycy z LP podeszli do niej całkiem poważnie, a mimo to cały czas mam wrażenie, że ktoś postanowił sobie zażartować, ze mnie, z fanów ogółem.

I tak oto, po trochę ponad siedmiu minutach, dotarłam do piątego (!) utworu na płycie. Nawał elektroniki, zupełnie, jakby Mike usiadł przed FL Studio i, wybierając przypadkowe dźwięki, "skomponował" piosenkę.
Jedynym miłym dla ucha momentem piosenki jest partia śpiewana przez Chestera, a i ona nie trwa długo. Ani się obejrzę, a z głośników płyną tony kolejnego utworu. Początek - całkiem niezły. Fortepian, w tle słychać, że Joe z czymś w swojej konsoli się tam siłuje. Mniejsza. Wokal zwala z nóg. Wcale nie jest to pozytywne wrażenie. Chazz śpiewa jakby chciał, a nie mógł. Bez siły, energii i tak dalej. I pomimo, że utwór, o którym mowa, czyli "Robot Boy", jest utrzymany raczej w spokojnym klimacie, to przecież każdy fan muzyki znający twórczość LP doskonale wie, że nawet w balladach Chester portafi pokazać pazur (np. "Leave Out All The Rest" z Minutes To Midnight). Wracając do Robot Boy'a. Piosenka tak okropnie monotonna, że z ręką na sercu mogę przysiąc, iż wolałabym słuchać "Odej, onajt, łodafak", niż katować swoje uszy tak nudnym numerem jak ten.

Kolejny, siódmy już utwór, "Jornada Del Muerto", brzmi zupełnie jak kontynuacja poprzedniego utworu (i pewnie nią jest). Gdyby nie fakt, że ustawiłam w programie 5 sekundową przerwę między kolejnymi piosenkami, prawdopodobnie nawet nie zwróciłabym uwagi, że oto słucham kolejnego numeru. Ale w sumie wychodzi to na plus, płyta tworzy jakąś tam, niezrozumiałą dla mnie, całość, no ale ma ręce i nogi.

Utwór ósmy, "Waiting For The End". I znowu czuję się zawiedziona. Znam możliwości Benningtona i odnoszę wrażenie, jakby robił wielką łaskę nagrywając cokolwiek na ten album. Nie ma charakterystycznych dla niego pokrzykiwań, chociaż pole do popisu spore. Partia Shinody kojarzy mi się z numerem "Its Going Down", który to nagrał wraz z Hahn'em i X-ecutioners. Chociaż nie, tam to brzmiało lepiej. I oto nadchodzi koniec utworu i, dzięki Bogu, około 3:43 słyszę namiastkę tego, co w głosie Chestera lubię najbardziej. No, ale nie nacieszyłam się zbyt długo, bo z głośników sączą się dźwięki kolejnego utworu, "Blackout".
Intro jest po prostu tragiczne, w pierwszej chwili pomyślałam "jezu, co to, papa dance?". Ale oto wchodzi Chazz i jest wreszcie to, co kocham. Ta jego przecudowna maniera wokalna, te jego pokrzykiwania. Po prostu balsam na moją, zrozpaczoną z powodu zawartości płyty, duszę. Co prawda za dużo kombinowania z efektami,pod koniec mam wrażenie, że słucham jakiegoś nowego kawałka C-Boola czy Tiesto, numer brzmi trochę jak gdyby pochodził z albumu "Re-Animation", no ale za te pokrzykiwania mogę im to wybaczyć.

I już, ledwie się zaczęłam cieszyć, a tu kolejny wałek, Wrectches And Kings. Fajny numer, Shinoda brzmi jak za starych dobrych czasów, a Chazz śpiewa z tym swoim cudownym zachrypnięciem, a nie jakby mu kto jaja drutem kolczastym ściskał.

Kolejny, jedenasty już utwór, "Wisdom, Justice, And Love". Nie będę owijać w bawełnę, nie ma sensu nawet tego włączać, niczego ciekawego nie usłyszymy, a stracimy aż 01:38 naszego cennego czasu. Dlatego cieszę się, kiedy słyszę kolejny numer, "Iridescent". W końcu  nawet ja, fanka zamulających piosenek, uznaję, że te cztery minuty z hakiem ciągną się w nieskończoność. Nie ma jebnięcia, którego się spodziewałam, dlatego z niejaką ulgą przyjmuję wieść, że cała ta maniana dobiega końca.

I tu pojawia się kolejny problem - "Fallout". Syntezatory, nuda, flaki, olej. Możnaby rzec - kołysanka, i mieć nadzieję, że ten dramat dobiega końca. Ale chłopaki, nie wiedzieć dlaczego, dorzucili jeszcze dwa utwory.

Pierwszy - "The Catalyst", da się słuchać, ale bez szału. 01:30 - kanikuuułyyy. Istna rzeźnia na ubojni. Przynajmniej wokal Chestera brzmi przyjemnie, choć i tak monotonnie. Dlatego tak niesamowicie cieszę się słysząc tony ostatniego już utworu "The Messenger".
I jakie jest moje zaskoczenie, kiedy utwór diametralnie różni się od reszty płyty. Chester śpiewa jak Pan Bóg przykazał, słyszę instrumenty, a nie suche sample. Pojawia się to, czego tak bardzo brakuje na płycie - emocje. Bennington śpiewa w tak przekonujący sposób, że aż trudno uwierzyć, iż kawałek ten znajduje się na tym samym albumie, który tak mnie nudził. Ale, żeby nie było za wesoło, utwór trwa zaledwie trzy minuty.

Podsumowując. Płyta zupełnie inna, niż wszystko, co dotychczas Linkini nagrali. Zmiany wyszły im, niestety, na niekorzyść. Za dużo kombinowania, za mało emocji i zaangażowania. Zabawne, że przed premierą albumu Chester zapowiedział, że na tym albumie wrócili do swoich korzeni. Kto słyszał tę wypowiedź, prawdopodobnie nastawił się na klimaty podobne do HT, ale, niestety, zawiedzie się. Zaczęłam się nawet zastanawiać nad tym, czy LP nie zamierza konkurować z Arminem Van Buurenem, co więcej, odniosłam wrażenie, że w zespole pozostał tylko Hahn, Shinoda i Bennington, bo pozostałej trójki raczej słychać nie było.

"A Thousand Suns" to trzy kwadranse ziewania i oczekiwania na akcję, która nigdy nie nastąpi. Dla wieloletnich fanów to z pewnością pozycja obowiązkowa. Polecić ją można także osobom, które nie znają całego dorobku LP, przynajmniej, nie mając porównania, nie rozczarują się.

Generalnie płyta jest w moim odczuciu słaba, strasznie słaba. Eksperyment chłopaków okazał się porażką i jedyne pocieszenie odnajduję w tym, że mogę słuchać ich wcześniejszych krążków.

Ostatnio edytowany przez Ver (2011-07-07 13:52:42)

Offline

 

#2 2011-07-07 13:57:50

 Rog3r

The King of Biscuits

6439790
Skąd: Nowy Sącz
Zarejestrowany: 2010-09-11
Posty: 2786
Preferowany styl: Disco w rytmie Polo
WWW

Re: Linkin Park - A Thousand Suns, 2010

Ja kiedyś jadąc z kumplem słyszałem 3 utwory z tego albumy. Dla mnie wstyd, że taki zespół który nagrał, jakby nie patrzeć, przełomowy Hybrid Theory częstuje swoich fanów takim niewypałem... W sumie to już 2 Minutes To Midnight było dosyć przekombinowanym albumem, ale mozna było znaleźć na nim kilka perełek.

Jakoś nie wierzę, że ten zespół zagra jeszcze tak jak kiedyś. No chyba, że dla kasy powrócą do korzeni, i będzie to jakaś wymuszona kupa. Dziękuje. Jak dla mnie brakuje im już pary.

Offline

 

#3 2011-07-17 12:15:51

SarmatAE

Hawkguy

Zarejestrowany: 2009-08-26
Posty: 3220

Re: Linkin Park - A Thousand Suns, 2010

Ludzie chcący zamieszczać tutaj recenzje... patrzcie i uczcie się!


http://img593.imageshack.us/img593/6406/a0op.jpg

Offline

 

#4 2011-11-25 17:01:54

Wyn

User

Zarejestrowany: 2011-11-20
Posty: 78

Re: Linkin Park - A Thousand Suns, 2010

Cóż... Zaczęłam ich dopiero słuchać, więc jeszcze dobrze wszystkiego nie wiem. Płyty nie słuchałam, zawsze ściągam muzę z kompa.
"The Catalyst" - słuchałam,tą piosenkę akurat lubię,bez szaleństwa,ale lubię.
Obiło mi się o uszy - w radiu, to koleżanka podrzuciła, - kilka wymienionych przez Ciebie piosenek. Z dwie nawet do końca nie odsłuchałam, bo były do niczego. Gust mam niewybredny, ale zgadzam się z Twoją opinią po tym, co odsłuchałam.

Wiem,że ta wypowiedź jest  dla niektórych nieskładna,ale nie umiem inaczej tego określić.

Offline

 

#5 2012-11-23 21:15:59

 Zuza

Doctor's companion

44696831
Skąd: Z lasu
Zarejestrowany: 2011-10-01
Posty: 766
Preferowany styl: hipstersky
Ulubione zespoły : Serj Tankian, Hey, Luxtorpeda
Ulubione zespoły pt. 2: Rammstein, RHCP, Pearl Jam
LastFM: tajneznaki

Re: Linkin Park - A Thousand Suns, 2010

Minęło już sporo czasu od wyjścia tej płyty na rynek, a ja dopiero teraz zmobilizowałam się do przesłuchania jej. Może dlatego, że słyszałam w radio kilka promujących ją piosenek, które delikatnie mówiąc szału nie robił. Tak jak się spodziewałam, były one "świetną" zapowiedzią tego, co znajdywało się na płycie. Liczyłam na miłe zaskoczenie, ale niestety przeliczyłam się. Linkini (niestety) zupełnie zmienili styl. Zagorzali fani(do których ja nigdy nie należałam) musieli być w lekkim szoku.


http://media.tumblr.com/tumblr_lt9sigk9Yu1qeeyux.gif

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.wojna-feudalna.pun.pl www.miasteczkoggc.pun.pl www.geouwr.pun.pl www.elektrobram.pun.pl www.doradcy09.pun.pl